Co z tym wrzątkiem?
Wrzątek – potrafi jednocześnie zadać ból i ukoić nerwy. Niedawno doświadczyłam tego na własnej skórze. W godzinach zdecydowanie zbyt wczesnych, kierując się chęcią uniknięcia oślepienia mych oczu, uznałam, że doskonałym pomysłem będzie szybkie zalanie i przeniesienie gorącej herbaty… w kuchni po ciemku. A właściwie to jeszcze wrzącej herbaty w kubku, która oczywiście magicznie wylądowała na mojej stopie. Muszę jednak przyznać, że pobudziło mnie to o wiele bardziej od każdego innego gorącego napoju.
Nie jestem jednak jedyną osobą mającą na koncie niezbyt chwalebne doświadczenia z wrzątkiem. Były to sytuacje, które bynajmniej nie wynikały z bystrości umysłu – a raczej z jego chwilowego zaćmienia. Dbając o dobro i prywatność omawianych osób, ich imiona pozostaną tajemnicą. Wystarczającym będzie, jeżeli udzielę w tym momencie kilku złotych rad, wynikających właśnie z wiedzy nabytej w czasie tych wypadków. Po pierwsze, należy pamiętać, by temperatury gotującej się wody nie sprawdzać palcem. Powinno się także brać pod uwagę, że zalewanie wrzątkiem zupki chińskiej stojącej na stole, przy którym ktoś już siedzi, może skończyć się uciekającym z talerza makaronem lądującym na niewinnej nodze. I bolesnym pęcherzem. Podobnie należy zatrzymać się na chwilę i poddać refleksji, zanim napijemy się herbaty prosto z termosu. W sensie, z jego gwinta.
Istnieje także pewien szczególny rodzaj wypadków – a mianowicie tych zaplanowanych, dokonanych z premedytacją. Czy przez to zaplanowanie są one nieco mądrzejsze? No, niekoniecznie. Oblanie ręki wrzątkiem w celu uniknięcia pracy może w pierwszej chwili wydawać się genialne, jednak bardzo szybko żałuje się tej decyzji. A smarowanie maścią pęcherzy jest o wiele bardziej uciążliwym zajęciem od nielubianej pracy. Natomiast co do klasycznego wsadzania rtęciowego termometru do ciepłej wody – pamiętajcie, zawsze do wody CIEPŁEJ, a nigdy do wrzątku, bo wszystko się wyda.
Co jest z tym wrzątkiem, że czasem tak tracimy dla niego głowę? Gorącej wodzie przypisuje się wiele niesamowitych, a wręcz „magicznych” właściwości. Picie o poranku szklanki naparu „z niczego”, ewentualnie „niczego” z dodatkiem cytryny, miałoby nieporównywalnie zmieniać nasze życie na lepsze. Między innymi, byłby to sposób na zrzucenie kilku kilogramów lub też sprawienie, że włosy będą miękkie i błyszczące. Kolejną funkcją byłoby usuwanie toksyn z organizmu. Jednak woda – jak to woda – przede wszystkim nawadnia. Wybranie rankiem szklanki czystego płynu zamiast kawy z pewnością należy do tych zdrowszych opcji, ale wodę należy pić w ciągu całego dnia. Jedna szklanka o poranku cudów nie czyni, więc nie szalejmy.
Żeby jednak nie dołować wszystkich tymi wypadkami oraz zderzeniami z rzeczywistością, przejdźmy do innej magicznej funkcji wrzątku, jaką jest kojenie. Samo picie czegoś ciepłego przed wyjściem w chłodny poranek – nawet tej osławionej przegotowanej wody – ma w sobie coś pocieszającego. W szczególności sam moment zalewania herbaty czy kawy wrzątkiem. Obowiązkowo z klasycznego czajnika na palnik, bo wtedy jakoś tak w dziwny sposób wydaje się, że woda jest jeszcze bardziej gorąca (czego oczywiście, jak już wiemy, nie sprawdzamy palcem). Podobnie w czasie długich zimowych wieczorów, mocno parujący napar w ulubionym kubku jest rytuałem i jednym z lepszych sposobów na ukojenie nerwów.
Taką ochotę na wrzącą herbatę w kubku mam od zawsze przy jednej scenie filmowej – w Holiday – no bo wiadomo, zima, święta. Pomijając nieplanowaną próbę samobójczą, to sceneria tego filmu należy do niebywale przyjemnych. Tak jak i dom z kamienia, którego za cholerę nie da się ogrzać i w którym to nonszalancko zarzucony szaliczek z pewnością nie pomoże. Wydaje się, że jedynym sposobem na podwyższenie temperatury jest zawartość kubeczka oraz sama możliwość rozgrzania nim rąk.
Poranny wrzątek
Poranny wrzątek, jak sama nazwa wskazuje, sprawdzi się szczególnie o wczesnej porze, a także przy chłodniejszej pogodzie. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by korzystać z tego przepisu w innych okolicznościach i o każdej godzinie.
- woda
- kubek
- czajnik
Wstać po czwartej ustawionej na budziku drzemce. Doczłapać niemrawo do kuchni, postawić wodę w czajniku. Stać patrząc jak się gotuje, bo powszechnie wiadomo, że wtedy gotuje się szybciej. W ramach porannej gimnastyki spróbować wyłączyć palnik pod czajnikiem w tym ułamku sekundy, nim zacznie piszczeć. Nalać wrzątku do kubka, zapominając do wsadzeniu do niego herbaty i udawać, że dokładnie tak miało być.
Kadr: The Holiday, reż. Nancy Meyers, USA 2006.
A to mnie zaskoczyłaś! do tej pory byłam przekonana, że wrzątek z czajnika elektrycznego jest bardziej wrzący niż ten z tradycyjnego! Teoria teorią, wiadomo, te 100 stopni… ale jakoś tak miałam zawsze wrażenie, że gotowanie na palniku jest bardziej przyjazne człowiekowi, więc i woda nie może być aż taka gorąca, jak ta szykowana na prądzie.
Niestety, mój mały palec u stopy potwierdzi, że jest równie gorąca 🙁