Filmy i seriale, Jedzenie w kulturze, Przepisy, W kuchni

Epidemia miłości

Jestem w tej uprzywilejowanej grupie, która nie musi bez potrzeby wychodzić z domu. Nie muszę się martwić, w którym autobusie będzie najwięcej ludzi lub tym, ile osób przyjdzie dziś do mojego miejsca pracy. Mogę się grzecznie stosować do zaleceń i rozważać, czy lepiej czytać książkę, czy też obejrzeć film. Cóż mogę począć z tym całym szczęściem w nieszczęściu? Dziś wybieram napisanie tekstu o jedzeniu ukazanym w najpiękniejszym filmie o… rozprzestrzenianiu się zarazy. Wiem, że w obecnej sytuacji nikt nie chce ani czytać o epidemii, ani oglądac filmów o takiej tematyce. Ja też nie. Z drugiej strony, patrzenie zarówno na dobre jedzenie, jak i na Ewana McGregora (wymiennie Evę Green) zwykle poprawia nastrój. Zaryzykuję więc. Choć być może powinnam przemyśleć mój sposób na radzenie sobie ze stresem.

Bohaterem dzisiejszego wpisu jest film Ostatnia miłość na ziemi (Perfect sense). Opisując w jednym zdaniu fabułę: przestawia on nieznaną bliżej epidemię, w wyniku której kolejni zarażeni tracą po kolei wszystkie zmysły. Ostrzegam, że w tekście pojawią się fragmenty, które można uznać za małe spoilery, jednak tylko te dotyczącego samego ukazania jedzenia, kilka faz po traceniu kolejnych zmysłów. Podaję także w jaki sposób ukazane społeczeństwo stara się dalej funkcjonować. Uprzedzam więc na początku tych, którzy tytułu tego nie widzieli, a lubią podchodzić do filmu jak do wielkiej niespodzianki.
By wytłumaczyć fakt pojawienia się tej produkcji na blogu, podaję także pewien istotny element: jednym z głównych bohaterów jest Michael (Ewan McGregor), pracujący jako szef kuchni.

Początek

Na początku, gdy nikt nie dostrzega jeszcze powagi sytuacji, można zaszaleć w kuchni. Pierwszym bliżej określonym daniem pojawiającym się na ekranie, jest przygotowany po godzinach w restauracyjnej kuchni policzek żabnicy. Do tego dochodzi deser, do wyboru: galaretka z mango, czekoladowe makarony lub coś kokosowego. Jak na moje oko, jest to prosty krem kokosowy, choć zapewne bardziej wyrafinowany od mojej wersji. Zresztą w obecnej sytuacji każdy składnik, którego nie mamy w domu, będzie już wyszukanym. Nie namawiam do stania w kolejkach, a raczej przemyślenia opcji zakupów przez internet. Krem kokosowy można stworzyć wymiennie używając mleka kokosowego, mleka w proszku, nie dodając czekolady lub zastępując ją serkiem, a kokosa można w ogóle olać. Ale wtedy to już będzie tylko coś.
Coś kokosowego
200g śmietany kremówki
2 tabliczki białej czekolady
szklanka wiórków kokosowych
 
Białą czekoladę połamać na kawałki i roztopić w kąpieli wodnej. Lekko ostudzić. Wiórki kokosowe rozbrobnić w malakserze. Można tez dodać je w całości, ale zmieni to nieco strukturę deseru. Schłodzoną śmietankę ubijać do momentu uzyskania gładkiego, gęstego kremu (ale nie na bitą śmietanę). Wmieszać roztopioną czekoladę i wiórki. Gotowy krem rozłożyć do niewielkich naczyń, najlepiej małych kieliszków. Schłodzić w lodówce, najlepiej przez całą noc.

Zmysł powonienia

Warto zdać sobie sprawę z tego, jak duży wkład w odczuwanie smaku ma zmysł powonienia. Jest istotny od samego początku: przy ocenie świeżości składników potrawy, aż do wpływu na odbiór smaku już przygotowanego dania. Gdy kolejne osoby zaczynają tracić węch, siłą rzeczy restauracje pustoszeją, jednak nie na tak długo, jak można by się spodziewać. Rozwiązanie problemu restauracji okazuje się dość proste  wystarczy wprawić w ruch ciężką artylerię. Wszystkie wydawane potrawy muszą być… mocniej doprawione. Zdaje to egzamin, sale stopniowo się zapełniają, a ludzie przyzwyczajają swoje kubki smakowe. Niestety, tylko zapachu świeżo zaparzonej kawy o poranku nic nie zastąpi.
Nawet, jeżeli lodówka świeci u nas pustkami, to zwykle na bocznej półce stoi rządek słoików. U mnie zwykle są to trzy otwarte musztardy, jeden prawie pusty po majonezie, który dawno już stracił datę ważności, a mimo to nadal nieźle wygląda i koncentrat pomidorowy w podobnym stanie. Niezaprzeczalnym mistrzem gromadzenia sosów w pustej lodówce jest oczywiście Edward Norton w Podziemnym kręgu, jednak ja plasuję się na miejscu zaraz za nim. Poniższa propozycja jest więc wykonalna w większości domów. Tak samo, oliwę można zastąpić innym olejem, a ocet cytryną. Musztardę na pewno macie.
Octowy shot
Wymieszać w równych częściach oliwę, musztardę i ocet lub sok z cytryny. W warunkach normalnych użyć jako sosu do sałatki, w przypadku utraty węchu  przechylić z kieliszka na raz.

Zmysł smaku

Jak widać, jest wyjście, a restauracje się nie zrażają. Przychodzi jednak moment utraty kolejnego zmysłu, tak ważnego dla branży gastronomicznej. To moment, w którym należy zadać pytanie: Jak gotować dla osób, które nie czują smaku?
Gdy traci się jedną rzecz, trzeba dać coś w zamian. A właściwie podkreślić to, co jest stałym ważnym czynnikiem odbioru jedzenia, chociaż nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę.
Restauracja pozostała miejscem spotkań, gdzie można posłuchać nalewanego wina i stukania kieliszków. 
Takie miejsce to coś więcej niż samo jedzenie: to atmosfera i estetyka otoczenia, odgłosy gotowania i rozmów przy każdym stoliku. Nam obecnie pozostaje zabawa w restaurację w domu. Zresztą całkiem niezła.
A co z samym jedzeniem? Jednak nie przyjdziemy do restauracji tylko po to, by siedzieć i słuchać stukających talerzy, główny bohater musi się w jakieś formie objawić. Problem rozwiązano” skupiając uwagę na konsystencji jedzenia. To zbiór wrażeń: twardości, struktury, czy też lepkości, z których nadal można czerpać satysfakcję. Na koniec zostawiamy także wygląd: zawsze istotny w celu wzbudzania apetytu, lecz w takiej sytuacji od estetyki jedzenia oczekuje się jeszcze więcej.
W filmowej restauracji doceniono takie nowatorsko podchodzące do tematu dania, jak lekki pudding z karmelizowanymi orzechami, jasnopomarańczowy sorbet i ciemnoniebieski deser z jagód i czarnej porzeczki. Ja wykonałam coś o wiele prostszego, jednak równie przyjemnego w chrupaniu. I nie są to czipsy.
Błyszczący karmel
Szklankę cukru (najlepiej trzcinowego) wsypać do garnka o grubym dnie, dodać 2-3 łyżki wody i podgrzewać. Mieszać tylko do momentu roztopienia się kryształków, później tylko uważnie obserwować. To, czy jest już gotowy można sprawdzić nabierając odrobinę na łyżeczkę i spuszczając kroplę do naczynia z zimną wodą  powinien zastygnąć. Kontrolować jego stan można także poprzez kolor karmelu. Gdy jest bardzo jasny, to znaczy, że za wcześnie. Gdy jest czarny, to za późno. Nabierać na łyżeczkę i tworzyć nim dowolny wzór na papierze do pieczenia. Pozostawić do zastygnięcia.

 

Bliżej końca

Co robi restauracja, gdy infekcja obejmuje kolejne zmysły? W wyniku skali epidemii, samo miejsce zostaje zamknięte, a jej pracownicy wynajęci do gotowania dla osób będących w kwarantannie.

Tłuszcz i mąka to wszystko czego potrzebujemy, by przeżyć.

To słowa wypowiadane przez zrozumiale zdołowanego właściciela restauracji, prorocze i nieco dyskredytujące makaron do poziomu najmniej wykwintnego dania. W skład zestawu, doręczanego osobom w kwarantannie przez odpowiednie służby, wchodzi bulion i czysty makaron  czyli tłuszcz i mąka. Być może lepszym rozwiązaniem byłoby serwowanie owsianki, która zawiera nieco więcej składnikow odżywczych. Musze przyznać, że nie należy ona do moich ulubionych dań, nie tylko ze względu na walory smakowe, lecz na jej ciaplatą konsystencję. Gdy jednak zapada epidemia i zmieniają się priorytety, dobrze jest liczyć na właśnie taką zdrową podstawę. Na szczęście jest to potrawa, z którą wbrew pozorom można nieco poeksperymentować i podrasować jej charakter.
Owsianka niedoceniona
Płatki owsiane
Mleko
Dowolny kremowy serek, np. mascarpone, ricotta
Orzechy, miód i inne dowolne dodatki
 
Płatki i mleko powinny być w proporcji 1:2. Podprażyć je wcześniej na suchej patelni, dopiero potem zalać w rondelku mlekiem i zacząć podgrzewać. Dodać ulubione dodatki: u mnie podprażone orzechy i miód. Warto także wmieszać niewielką ilością serka. Równie dobre efekty daje kontrast temperatur: gotową ciepłą owsiankę należy zalać w misce zimnym mlekiem. Zaskakująco dobre i proste.
Kończąc gadanie o jedzeniu i powracając do samego filmu: uderzające jest to, w jak spokojny sposób ukazane jest życie w czasie tak groźnej epidemii. Ludzie przyzwyczajają się. Znajdują nowe sposoby w mniej wygodnym życiu. Mimo przeszkód, życie toczy się dalej. Mogłoby się wydawać, że film jest o tej wielkiej filmowej miłości, pełnej uniesień i jedynej prawdziwej, odróżniającej się od reszty otoczenia. O doświadczeniach, które nie każdy ma okazję zaznać. Mówi on jednak o czymś, co dotyczy wszystkich ludzi, całej społeczności. Bazuje na przekonaniu, że sytuacje kryzysowe zbliżają do siebie ludzi. Momentach, w których wszystko inne wydaje się mnie ważne i nieistotne, a sam przelotny związek tym niezastąpionym. Na pewnym dobrym egoizmie, w którym do przetrwania potrzebujemy jedynie siebie nawzajem.

Jedna tylko uwaga. Niezależnie od sytuacji i mimo braku zmysłu smaku – nie warto jeść mydła. Nawet z Ewanem.


Ostatnia miłość na Ziemi (Perfect sense), reż. David Mackenzie, Dania/Irlandia/Szwecja/Wielka Brytania 2011.

6 komentarzy do “Epidemia miłości

  1. Nie przepadam za dołującymi filmami o charakterze nieco katastroficznym, ale może ten obejrzę. Owsianki o "ciaplatej" konsystencji w życiu nie jadam, błe! Ale pochłaniam tony płatków owsianych ("górskich", żadnych tam błyskawicznych) na surowo. Mogą być tylko zalane letnim mlekiem, ewentualnie z dosypką bakalii. Nie tworzy się jednolita pacia, tylko konkretna twardość płatków zanurzonych w mleku. A jedna z moich ukochanych potraw to płatki owsiane ("górskie"!) podlane odrobiną mleka, tak aby tylko lekko namoczyć, do tego natychmiast dodaję utarte grubo jabłko, miód, sok z cytryny. I wcinam czubaty talerz. Czasem zaszaleję dodając płatki migdałów albo żurawinę. Jem to od zawsze, kilka razy w tygodniu, ostatnio modyfikuję zamieniając płatki na ugotowaną kaszę jaglaną. Lubię nie tylko smak, ale też połączenie konsystencji soczystego jabłka z twardymi płatkami. I super działa na skórę, włosy i paznokcie :).

  2. Film zdecydowanie warto zobaczyć, ale może lepiej nie w najbliższym czasie 😉 Ja właśnie dlatego podprażam wcześniej płatki, by uniknąć tej konsystencji, ale znowu zbyt twarde już mi nie pasują. Każdy ma swoją ulubioną wersję – okazuje się, że sprawa owsianki jest o wiele bardziej skomplikowana, niż można by podejrzewać 😀

  3. Polecam! Choć zapewne na chrupkość wpływa kilka różnych czynników 🙂 Ja za to wypróbuję wersję "surową" z jabłkiem, coś soczystego w sam raz na wiosnę 🙂

  4. Taki film w czasach obecnej zarazy może nam dać wiele do myślenia i nawet jeśli jest dołujący to pokaże świat z pewnej pwerspektywy więc myślę, że warto obejrzeć 🙂

    OBserwuje!

    Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *