Tego się nie odmawia
Dziś opowiem Wam o złych decyzjach. Lecz co tu wiele do mówienia? Każdy z pewnością zna ten stan, gdy w środku nocy nie potrafimy zasnąć i wytykamy sobie swoje największe błędy. Czasem złe myśli nachodzą już przy śniadaniu. Czasem pod prysznicem pozwalamy sobie na beznadziejne stanie i marnowanie cennej wody, skupiając się jedynie na własnych niepowodzeniach. Jedną z najgorszych rzeczy wywołujących tego typu objawy, jest pewna sytuacja wieczorno-weekendowa. A mianowicie: gdy na ostatku wypadu do knajpy twój towarzysz biesiady postanowi zakupić coś do jedzenia, stojąc przy budce z fast-foodem zadaje to pytanie – „bierzesz też?” – a ty, zamiast jak normalny człowiek pozwolić zadecydować swojemu sercu i żołądkowi, rozsądnie zaczynasz analizować. Dzieje się to zawsze wtedy, gdy ilość wypitych procentów nie pozwala jeszcze na szybkie decyzje podejmowane pod wpływem alkoholu emocji. Ja swoją własną analizę zwykle zaczynam od stwierdzenia faktu, że przecież już wcześniej jadłam (nawet w trakcie imprezy), a robienie drugiego podkładu pod i tak już wypity alkohol nie jest aż tak istotne. Pozostaje więc tylko kwestia chęci, a nie konieczności. W tym momencie najczęściej wchodzą na scenę wyrzuty sumienia określane krótką, wdzięcznie brzmiącą i wpadającą w ucho nazwą „kwestie zdrowotne śmieciowego jedzenia spożywanego o późnej porze w przeciągu kilku ostatnich lat i jego jeszcze nie widoczne skutki, ale już całkiem prawdopodobne”. Gdy to już mamy z głowy, pozostaje ostatnia przesądzająca wynik walka. Główna walka żołądka z rozsądkiem polega na rozważaniu wielkości dzisiejszych wydatków zasilających konto pobliskiej knajpy. I nie oszukujmy się, tak naprawdę to one decydują.
Z trudem więc wybierasz odpowiedź – NIE. I Gdyby to było jeszcze takie stanowcze „nie”, tak jak można to napisać drukowanymi literami i z kropką na końcu. Zwykle, by dodać sobie powagi, jak i nieco dla usprawiedliwienia swojego wyboru (żeby nie było, że żałuje się pieniędzy na jedzenie, chociaż wcześniej jakoś nie oszczędzało się na alkoholu) dodajesz krótką formułkę – „nie mam ochoty”. Później, gdy już patrzysz na parującego burgera, to cholera, masz ochotę i dobrze wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić wszystkie swoje racjonalne decyzje. Tak naprawdę żałujesz już w momencie odmawiania. Mimo jak najbardziej racjonalnych przesłanek, wiesz że chcesz to zjeść. Od samego początku.
Radośnie konsumujący znajomy oczywiście wyczuwa, że masz ochotę. Zadajesz sobie to pytanie, jak to możliwe? Przecież tak usilnie unikasz patrzenia prosto w talerz i tak sztywno odwracasz głowę, fundując sobie pewne zakwasy na karku. Zresztą, nawet zakładając, że nie jest świadomy twych żądzy, z pewnością uważa cię za idiotę odmawiającego TAKIEGO jedzenia. A jednak, duma nie pozwoli ci na przyjęcie składanych propozycji w postaci pytań: „Chcesz kawałek? Może skosztujesz?”. Może i skosztujesz, ale kolejnego kawałka już nie weźmiesz. Niestety, wszystko stracone. Do ostatniego okrucha będziesz daremnie przekonywać siebie, że nawet to nie masz aż takiej ochoty. Że tłuste, jeszcze brzuch będzie bolał. A potem, już bez krycia obserwujesz ten ostatni kęs. Niestety, smutek po źle podjętej decyzji nie znika tak szybko jak jedzenie kolegi. Wiesz doskonale, skąd ten błogi uśmiech na jego twarzy, ten uśmiech, którego tobie tak bardzo teraz brakuje. I nie odzyskasz go zbyt prędko.
Wpis ten dedykuje pewnym odmówionym churros z czekoladą, które do dziś mnie prześladują. Niech wiedzą, że żałuję.