Nie ma to jak ryba do kawy – ved frokosten i smørrebrød
Doskonale rozumiem ideę przedobiadków. Lub podobiadków, zależnie od tłumaczenia. Duńskie ved frokosten – bo o nim właśnie mowa – to posiłek mający miejsce po drugim śniadaniu, a jeszcze przed obiadem. Coś idealnego na zaspokojenie lekkiego głodu, gdy na większy posiłek trzeba jeszcze trochę poczekać.
Zresztą, prawie każda pora jest dobra, by coś przekąsić. Zwykle i tak przed obiadem jem „trzecie śniadanie”, więc co za różnica? Tym bardziej ten pomysł zyskuje moją aprobatę.
Opis tej kategorii posiłku nie bierze się z mojej szczególnej znajomości duńskich kulinariów i obyczajów. Ostatnio po prostu wpadł mi w oko obraz zatytułowany „Ved Frokosten” z 1906 roku, autorstwa Fritza Syberga, który rozbudził mój apetyt na kanapkę przed obiadem. A ich na płótnie znajduje się kilka. I o ile dobrze rozpoznaję, są to kromki z pięknymi jajkami o półmiękkim żółtku, grubymi plastrami sera, szynką i z rybą.
Przede wszystkim ten ostatni dodatek skradł moje serce. I to już dość dawno, bowiem mój rodzinny rytuał jedzenia ryby do kawy liczy sobie dobrych kilkanaście lat.
Tak, ryba do kawy. To rzecz święta. Zawsze w sobotnie przedpołudnia, po powrocie z zakupów w ramach przekąski (zanim się ziemniaki ugotują) wlatywała kawka i jakieś nabyte wcześniej smakołyki. Trochę było to formą lekarstwa na mały głód, a trochę nagrodą po ciężkim poranku z siatami w rękach. Zdarzało się, że rolę tą pełniła jakaś świeża drożdżóweczka, jednak o wiele częściej padało na wytrawną pozycję. Była to pachnąca buła z grubą warstwą masła, a do tego… oczywiście, że ryba. Czasem kawałek śledzia, innym razem rybna sałatka. Może do kawy obiektywnie pasuje bardziej coś słodkiego, ale muszę bez wahania oświadczyć, że w soboty nie ma nic lepszego od dobrej przedobiedniej ryby.
Zdaje się, że Fritz Syberg wraz z innymi Duńczykami podzielają tę opinię. Tytułowe ved frokosten jest częstym motywem w duńskiej sztuce i literaturze, a sam obraz łączy się z wierszem Johannesa V. Jensena o tym samym tytule – choć nie jest do końca jasne, co powstało pierwsze. Tak czy siak, oba dzieła ukazują jedzenie w lokalach, które specjalizowały się w serwowaniu smørrebrød (czyli rodzaju tradycyjnych kanapek z ciemnego pieczywa), bursztynowego piwa, wódki i radości wynikającej z ich spożywania.
Przy moich przedobiadkach piwo i mocniejsze trunki się nie pojawiają. Zapewne wraz ze smørrebrød tworzą pewną doskonałą całość, ja jednak odpuszczę sobie takie ekscesy o wczesnej porze. W końcu przecież takie rzeczy to raczej po północy, niż popołudniu.
Smørrebrød z opiekaną rybą
Smørrebrød są często o wiele bardziej eleganckie niż zwykła kanapka, a ich wersji jest mnóstwo. Jedynym kluczowym składnikiem jest ciemny żytni chleb. Popularną odmianą jest ta nazywana „Słońce nad Gudhjem”, do której dodaje się także surowe żółtko – jako wspomniane słońce. A u mnie wersja nieco mniej bogata, akurat z tego, co przyniosłam z zakupów. Być może określanie przeze mnie mianem smørrebrød kanapki z plaśniętym kawałkiem ryby będzie pewną herezją dla Duńczyków, poświęcających swoim kromkom o wiele więcej uwagi – ale moim zdaniem już sam dodatek solonego masła i ciemne pieczywo robią dobrą robotę w sobotni poranek.
- Kromki ciemnego żytniego chleba
- Opiekana ryba w zalewie octowej
- Szczypiorek
- Masło duńskie solone
Zabrać się jak do robienia klasycznej kanapki: kromki chleba posmarować masłem, na wierzchu ułożyć rybę. Szczypiorek drobno pokroić, ułożyć na wierzchu. Najlepiej smakuje przed obiadem, przy lekturze tomiku wierszy Jensena.