Pomarańcza-podróżniczka
Tak jakoś wyszło, że jedna pomarańcza spędziła ze mną połowę lata. I jak się okazało, miała ona pewne zapędy podróżnicze. Pomijam już kwestię drogi, jaką pokonała ona by dostać się do Polski.
Pojawiła się ona w moim życiu jakoś w początkach sierpnia. Kiedy dokładnie? Pamięć niestety bywa zawodna, więc pewności nie mam. Zakładam, że w okolicach dziesiątego zawitała w progi mojego mieszkania. Nie był to jednak jej pierwszy dom, o nie. Otrzymałam ją od kogoś, więc przebywała już w innym domu od jakiegoś czasu. Ale jak długo? Czy było to parę godzin, dni? Tego się już raczej nie dowiemy.
Nie spełniło się jednak jej przeznaczenie – nie została zjedzona ani wtedy, ani później. Przeleżała niezauważona jakiś czas w szufladzie lodówki. Nie zapomniałam jednak o niej zupełnie, a w chwili nagłej motywacji do spożywania większej ilości zdrowych witamin postanowiłam dać jej szansę i… zabrać ją ze sobą na urlop. Zje się w drodze, albo do śniadania na drugi dzień.
No cóż. Do tego także nie doszło. Tymczasem moja pomarańczowa towarzyszka zamieszkała w wyjazdowej lodówce w aneksie kuchennym. W końcu trudno było mi już określić jej wiek, więc lepiej nie ryzykować z „niszczącą” temperaturą pokojową, a docelowo miała na tym wyjeździe zostać jeszcze zjedzona, bo mimo upływu czasu trzymała się ona nadzwyczaj dobrze.
Mimo to z każdym dniem jej spożycie wydawało się być coraz bardziej ryzykowne. No i cóż, pomarańcza wróciła ze mną z wyjazdu na powrót na stare śmieci. Lecz za chwilę wyruszyła ona w dalszą podróż, bo czekała mnie przeprowadzka. Więc tak, pomarańcza przeniosła się wraz ze mną na nowe mieszkanie i nadal grzecznie czekała w lodówce. Podejrzane, że nie widać na niej żadnych śladów upływu czas. Strach pomyśleć, co czeka w środku, ale nie wiem czy powinnam sprawdzać. Zresztą, zdjęcie skórki, po tak długiej drodze, czasie wspólnie przeżytym, wydaje się już co najmniej niestosowne. Myślę, że zdążyłyśmy się już zżyć.
I co dalej? Wysłać ją w dalszą podróż? Oddać nikomu nie mogę, za dużo razem przeszłyśmy. Ale może wykupić jakąś podróż? Podrzucić do torby komuś na dworcu, z adresem zwrotnym? Do luki bagażowej? Może ma ona duszę odkrywcy, podróżnika, nieludzkim jest trzymanie jej w zamknięciu, w zimnej szufladzie lodówki, wśród obcych młodych marchewek…
Zajmijmy się jednak inną pomarańczą – unieśmiertelnioną na obrazie „Martwa natura z pomarańczami i orzechami” Luisa Egidio Meléndeza z 1772 r. Kto wie, ile ona miała za sobą w chwili sportretowania. Występuje w towarzystwie orzechów włoskich, a w tle dostrzeżemy też dorodną dynię – i to przyjmijmy za klucz do propozycji jej spożycia, na dodatek z jesiennym już akcentem.
Oczywiście, ze względu na szacunek jakim darzę już pomarańczę-podróżniczkę, do wykonania poniższej sałatki wykorzystany został inny egzemplarz tego owocu.
Surówka z dyni i pomarańczy
- 1/2 średniej wielkości dyni piżmowej
- 1 marchewka
- 1/2 pomarańczy
- łyżeczka oliwy
- łyżeczka miodu
- szczypta cynamonu
- garść orzechów włoskich
Dynię obrać, wybrać pestki i zetrzeć na tarce o dużych oczkach. Zetrzeć również marchewkę i dodać do dyni. Wycisnąć sok z pomarańczy, wymieszać z oliwą, miodem i cynamonem. Orzechy posiekać, wymieszać z tartymi warzywami. Dodać sos z pomarańczy i wymieszać. Schłodzić przed podaniem.
Pasuje do kanapek, burgerów, jako dodatek do głównego dania… Lub solo.