Rozważania, W kuchni

Zbyt zimne jedzenie

Natrafiłam kiedyś w pewnym czasopiśmie na opinię o awersji do zniszczonego temperaturą jedzenia. I zdanie to wbrew pozorom nie odnosiło się do potraw przegrzanych, rozgotowanych, czy też parzących w język. Bo wiadomo, to znacząco ogranicza nasze możliwości wyczucia smaku. Ta opinia dotyczyła po prostu zbyt zimnego jedzenia.

Pierwszą moją reakcją było lekkie zdziwienie – bo jak to? Niska temperatura psuje jedzenie? Oczywiście automatycznie połączyłam to z potrzebą przechowywania żywności w chłodzie, by przedłużyć jego świeżość. Ale w tej myśli nie rozchodziło się o same kwestie higieny, lecz o walory smakowe.

A to już zmienia postać rzeczy.

Jakby nie patrzeć, ja również nie przepadam za zbyt zimnym jedzeniem.

Weźmy jakże typowy przykład – nocna owsianka. Sam pomysł jest przecież doskonały! Przygotuje się ją wieczorem i nie trzeba przy niej stać nad garem – innymi słowy, oszczędność czasu się kłania. Ma ona jednak zasadniczy minus. Rano jest cholernie zimna. Wiecie co jest ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę rano? Dostać zimną breją w twarz. Przecież nie po to owijam się szlafrokiem – mój poranny całun – żeby wprowadzać zimno do wewnątrz!

Owszem, może i team piąta rano uzna to za genialny sposób na rozbudzenie i nabranie energii rano. A może jeszcze to urozmaićmy! Weźmy sobie tą nocną owsiankę pod prysznic – zimny prysznic! Przecież nic tak nie cieszy o poranku jak lodowata woda i jeszcze chłodniejsza owsianka, prawda?

William Hemsley, Owsianka, 1893, olej na desce
William Hemsley, Owsianka, 1893, olej na desce

Ale dobrze, nie szkalujmy tutaj aż tak tej bogu ducha winnej owsianki. Przecież w smaku może być dobra (o ile nie zapomnimy jej czymś dosłodzić). Głównym jej grzechem po nocy spędzonej w lodówce jest tylko (i aż) temperatura. To przez nią sprawia całościowe wrażenie zimnej, mokrej ciapy. Ha! A najgorzej, gdy ma już dodane owoce, które moczyły się w niej przez całą noc. Sok z mandarynki aż przeszywa dziąsła (i to nawet bez nadwrażliwości!), a jabłka stają się w jakiś dziwny sposób rozmiękczone i suche jednocześnie.

Muszę uczciwie przyznać, że nie jestem wielkim fanem tego śniadania, więc nawet na ciepło rzadko jadam owsiankę. Ale taka, po całej nocy spędzonej w lodówce jest po prostu… za zimna. To już zbyt wiele. I przyznam, że najlepiej smakowałaby, gdyby bliżej jej było do temperatury pokojowej.

Mam na to mały, jakże odkrywczy patent. Gdy planuję uraczyć się nocną owsianką, to rano wyjmuję ją z wyprzedzeniem z lodówki, by mogła – że się tak wyrażę – odtajać. Pojawia się jedynie pytanie, jak długo owsianka z jogurtem czy twarogiem może stać poza lodówką nie narażając nikogo na dolegliwości pokarmowe. Godzinę, dwie? Chyba spokojnie wytrzyma?

Podstawą dla tych całych rozważań, oskarżeń i pretensji jest fakt, że pełnia smaku większości produktów pokazuje się dopiero wtedy, gdy nieco się ocieplą. Sery, szynki dojrzewające, pomidory… W zasadzie dotyczy to większości produktów (poza lodami, rzecz jasna). Znowu zbyt gorące również nie pozwolą wyczuć wszystkich niuansów – a w najgorszym przypadku poparzą język.

Oczywiście gusta są różne i w wyniku tych temperaturowych nieporozumień moje pomidory migrują jakieś dwa razy dziennie między lodówką a blatem, w zależności od tego, kiedy kto je zauważy w nieprawidłowej lokalizacji. A pomidorów, jak zwykle, nikt o zdanie nie zapyta.


O owsiance przeczytasz również tutaj:

Epidemia miłości + przepis na prostą owsiankę

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *