Zbyt zimne jedzenie
Natrafiłam kiedyś w pewnym czasopiśmie na opinię o awersji do zniszczonego temperaturą jedzenia. I zdanie to wbrew pozorom nie odnosiło się do potraw przegrzanych, rozgotowanych, czy też parzących w język. Bo wiadomo, to znacząco ogranicza nasze możliwości wyczucia smaku. Ta opinia dotyczyła po prostu zbyt zimnego jedzenia.
Pierwszą moją reakcją było lekkie zdziwienie – bo jak to? Niska temperatura psuje jedzenie? Oczywiście automatycznie połączyłam to z potrzebą przechowywania żywności w chłodzie, by przedłużyć jego świeżość. Ale w tej myśli nie rozchodziło się o same kwestie higieny, lecz o walory smakowe.
A to już zmienia postać rzeczy.
Jakby nie patrzeć, ja również nie przepadam za zbyt zimnym jedzeniem.
Weźmy jakże typowy przykład – nocna owsianka. Sam pomysł jest przecież doskonały! Przygotuje się ją wieczorem i nie trzeba przy niej stać nad garem – innymi słowy, oszczędność czasu się kłania. Ma ona jednak zasadniczy minus. Rano jest cholernie zimna. Wiecie co jest ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę rano? Dostać zimną breją w twarz. Przecież nie po to owijam się szlafrokiem – mój poranny całun – żeby wprowadzać zimno do wewnątrz!
Owszem, może i team piąta rano uzna to za genialny sposób na rozbudzenie i nabranie energii rano. A może jeszcze to urozmaićmy! Weźmy sobie tą nocną owsiankę pod prysznic – zimny prysznic! Przecież nic tak nie cieszy o poranku jak lodowata woda i jeszcze chłodniejsza owsianka, prawda?
Ale dobrze, nie szkalujmy tutaj aż tak tej bogu ducha winnej owsianki. Przecież w smaku może być dobra (o ile nie zapomnimy jej czymś dosłodzić). Głównym jej grzechem po nocy spędzonej w lodówce jest tylko (i aż) temperatura. To przez nią sprawia całościowe wrażenie zimnej, mokrej ciapy. Ha! A najgorzej, gdy ma już dodane owoce, które moczyły się w niej przez całą noc. Sok z mandarynki aż przeszywa dziąsła (i to nawet bez nadwrażliwości!), a jabłka stają się w jakiś dziwny sposób rozmiękczone i suche jednocześnie.
Muszę uczciwie przyznać, że nie jestem wielkim fanem tego śniadania, więc nawet na ciepło rzadko jadam owsiankę. Ale taka, po całej nocy spędzonej w lodówce jest po prostu… za zimna. To już zbyt wiele. I przyznam, że najlepiej smakowałaby, gdyby bliżej jej było do temperatury pokojowej.
Mam na to mały, jakże odkrywczy patent. Gdy planuję uraczyć się nocną owsianką, to rano wyjmuję ją z wyprzedzeniem z lodówki, by mogła – że się tak wyrażę – odtajać. Pojawia się jedynie pytanie, jak długo owsianka z jogurtem czy twarogiem może stać poza lodówką nie narażając nikogo na dolegliwości pokarmowe. Godzinę, dwie? Chyba spokojnie wytrzyma?
Podstawą dla tych całych rozważań, oskarżeń i pretensji jest fakt, że pełnia smaku większości produktów pokazuje się dopiero wtedy, gdy nieco się ocieplą. Sery, szynki dojrzewające, pomidory… W zasadzie dotyczy to większości produktów (poza lodami, rzecz jasna). Znowu zbyt gorące również nie pozwolą wyczuć wszystkich niuansów – a w najgorszym przypadku poparzą język.
Oczywiście gusta są różne i w wyniku tych temperaturowych nieporozumień moje pomidory migrują jakieś dwa razy dziennie między lodówką a blatem, w zależności od tego, kiedy kto je zauważy w nieprawidłowej lokalizacji. A pomidorów, jak zwykle, nikt o zdanie nie zapyta.
O owsiance przeczytasz również tutaj: