Jedzenie w kulturze, Książki, Przepisy, W kuchni

O jajkach i żądzy mordu

Jednymi z najbardziej niesamowitych doświadczeń życiowych są te, jakich doświadcza student czytający w akademiku książkę o gotowaniu. Ba, o gotowaniu. Jakby to była historia jajka na twardo, to już dawno postawiłby swój garnuszek z odzysku z jednym jajkiem z chowu stanowczo nieszczęśliwego na wspólnym gazie. Tak się jednak złożyło, że opowieść, którą pochłaniał, dotyczyła wielkiego Escoffiera, a wszelkie opisy podawanych specjałów bardziej zachęcały do wyżycia na co bardziej irytujących towarzyszach niedoli, niż do oddawania się  gastronomicznemu rozmarzeniu. Bo cóż innego począć, gdy w kuchni wieczna kolejka, za lodówkę służy ci zewnętrzny parapet, a jedzenie płyty pilśniowej zrobiło się zbyt monotonne. I tak, tym rozwścieczonym studentem byłam ja.

Opowieść to odpowiednie słowo, ponieważ książka „Białe trufle” N. M. Kelby’ego do historycznych wydarzeń jedynie nawiązuje. Poznajemy wariację na temat prywatnego życia Escoffiera, przeplataną historią Sary Bernhardt oraz zupełnie już fikcyjnej Sabine, niemalże sobowtórki tej poprzedniej. Oczywiście nie mogło się obyć bez licznych przepisów, z których skorzystać nie mogłam (i pewnie zbyt prędko nie będę mogła, nawet w domowych warunkach).
Czytając, byłam rozdrażniona. Denerwowała mnie każda postać. Irytowała młodość. Dołowała starość. Z każdym rozdziałem, niebywale ciągnącym się i coraz to bardziej nużącym, wyczekiwałam końca. Bardziej końca książki, niż swojego, ale wtedy to nie stanowiło tak wielkiej różnicy. Nie będę jednak niesprawiedliwa – sięgając z pełną świadomością po literaturę teoretycznie nie nazbyt wysokich lotów, nie mogę nagle tak narzekać. Nie jest to wina książki samej w sobie. Przedstawiona w niej historia nie jest tak naiwna, jak zwykle ma to miejsce w książkach z jedzeniem w tle – innymi słowy nie mówi o wielkiej, nieposkromionej miłości do gotowania i szukaniu sensu życia gdzieś na końcu Toskaniii (wymiennie Prowansji). To nie treść, dama z jabłkami na okładce ani nawet zachęta Beaty Tyszkiewicz były powodem mojej nagle rozbudzonej nienawiści, o nie nie.

Przyczyną, dla której tak znienawidziłam tą książkę jest fakt, że gdy ją czytałam, byłam po prostu głodna. A o langustynkach i szampanie mogłam tylko pomarzyć.

W takim razie, jaki pomysł przedstawiony w książce mogłam zrealizować? Na myśli o tytułowych truflach nawet sobie nie pozwalałam, rzecz jasna. Langustynki i kraby mile mnie łaskotały, nie zaprzeczę. Nawet litry sosu pomidorowego dość mocno przyciągały mnie do myśli o wakacjach. Ale tym, co najbardziej zwróciło moją uwagę było jedno zestawienie.
Uwaga,
werble,
pełne napięcia oczekiwanie.
Jajecznica popijana szampanem.
(Prawie haiku.)
„Wyśmienita opowieść o miłości”, „Pozwoliła mi przeżyć chwile wiary w uczucia i pasje”, „Lekturę można porównać do delektowania się wykwintnym jedzeniem”… To tylko kilka z pochlebnych recenzji.
A co ja zapamiętałam? Zwykłą jajecznicę.
Ponoć w prostocie siła. Jednak stawiając na nią, należy przypilnować dwóch spraw. Po pierwsze jakości, a po drugie samej techniki. Pierwsza kwestia jest dość oczywista, każdy wie jakie jajka są najlepsze, a ja morałów prawić nie będę. Druga jest już nieco bardziej skomplikowana, bo praktycznie każdy robi tą banalną potrawę inaczej. Od wbijania prosto na patelnię razem ze skorupkami,  przez dodawanie płynnego żółtka później, do ściętych już białek, aż do starannego ubijania każdego jajka osobno… Można przecież powiedzieć, że sposób przyrządzania zależy od lubianej konstystencji, a podobno istnieją gdzieś osoby, które szczerze kochają wysuszoną jajecznicę. Wyobraźmy sobie jednak, że jest pewna jej wersja obiektywnie najlepsza, uznawana za klasyczną i jedyną prawidłową w całym świecie. A jeżeli ktos ma nas do tego efektywnie przekonać, to z pewnością będzie to Gordon Ramsay:
W skrócie: należy wbić jajka do rondla, nie soląc ich wcześniej, by nie zrobiły się wodniste. Dodajemy porcję masła i dopiero wtedy stawiamy je na ogniu. Wtedy też zaczynamy je mieszać. Po chwili ściągamy z ognia, ubijamy chwilę, i znów stawiamy na ogniu, powtarzając to około 3 razy, aż do momentu uzyskania odpowiedniej konsystencji. Na końcu doprawiamy i dodajemy szczypiorek.
W potrawach z jajek jest coś takiego, co w niesamowity sposób hipnotyzuje większość ludzi i staje się czymś więcej, niż tylko posiłkiem. W książce Kelby’ego pojawia się jeszcze jedno proste danie, będące jednocześnie nośnikiem rodzinnej tradycji: jajka sadzone na maśle, z łyżką śmietany oraz odrobiną sera gruyère na każdym, pod koniec posypane startymi truflami. Całość nie jest smażona na patelni, lecz zapiekana w piekarniku.

Żeby nie opierać swojej tezy tylko na opisie z jednej książki, warto pamiętać o ich powiązaniach z pierwotnymi kultami i wierzeniami magicznymi. Jajka są obecnie oczywistym symbolem nowego życia i zmartwychwstania, płodności i cyklu życia. Być może tradycja ta, zakorzeniona od tysięcy lat w kulturze, nie pozwala nam na brak refleksji przy codziennym wbijaniu jajek na patelnię i  traktowaniu ich jako dania nieniosącego żadnych głębszych znaczeń?

Na koniec, mój „przepis” na idealną jajecznicę. Jest to wersja bez dodatku białych trufli – jakoś tak się złożyło, że wszystkie w lokalnym warzywniaku były już wykupione.
Ważny jest sam rytuał. Może to odpowiedni dobór słów, nastrojowa historia, może studencki głód i rozbudzona wyobraźnia… W każdym razie od tego czasu jajecznicę jadam tylko popijając ją szampanem. Chociaż czasem mam z tym problem na śniadanie.
Żartuję, nie mam.
Jajecznica wieczorowa
3 jajka
masło
śmietana 30-35%
sól i pieprz
szampan
 
Jajka wbijamy do rondla, tłukąc skorupkę o brzeg blatu. Dodajemy łyżkę masła i stawiamy na ogniu, stale mieszając. Uważamy, by jajek nie przegrzać: całość przygotowujemy na małym ogniu, co jakiś czas ściągając je z kuchenki. Na koniec dodajemy łyżkę śmietany i doprawiamy. Przekładamy na talerz i jemy, popijając szampanem. Najlepiej z lampki, ale gdy nikt nie widzi można też prosto z butelki.

N. M. Kelby, Białe trufle (White Truffles In Winter), Kraków 2013, s. 40, 160.

4 komentarzy do “O jajkach i żądzy mordu

  1. Gordon jest moim idolem, Guru od gotowania. Wolę go od Gessler zdecydowanie. Czasem go oglądam. Nie mówię że Magda jest zła w gotowaniu ale drażni mnie jako gwiazda, a on jest dużo ciekawszy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *