Filmy i seriale, Jedzenie w kulturze, Przepisy, W kuchni

Przyniosłam arbuza

„I carried a watermelon to dobrze znane słowa wypowiadane przez Baby, gdy tuż przed nią wyłania się roztańczony Patrick Swayze w równie roztańczonym Dirty Dancing. To niefortunne zdanie, mimo że prawdziwe, okazuje się być czymś, z czego bohaterka nie będzie dumna. Doskonale przedstawia ono paplaninę, która prawie zawsze ma miejsce w tym pięknym momencie – gdy spotykasz kogoś, kto bardzo ci się podoba. I której nie dość, że bardzo szybko zaczynasz żałować, to jest też całkiem możliwe, że będzie cię prześladować nocami.

Mnie ten problem raczej nie dotyczy. A dlaczego? Czyżbym uważała siebie za tak elokwentną i opanowaną osobę? Oczywiście, nie. Przyczyną, dla której z moich ust tego typu beznadziejne zdania zbyt często nie padają jest to, że w takich chwilach nawet pojedyncze moje słowa są niezrozumiałe dla innych. Dla mnie samej czasem też nie. Wyrazy składające się w całe może i bezsensowne, lecz prawidłowe zdanie, z miarę porządna składnią, i na dodatek wypowiedziane wystarczająco głośno… naprawdę rzadko mi się zdarzają. Zwykle sukcesem jest tylko to, jeśli kogoś przy tym przypadkowo nie opluję.
 
Oczywiście znajdzie się w mej pamięci kilka odważnych i bardziej rozbudowanych wypowiedzi „na podryw”, którymi mogę się pochwalić. Na przykład, zdarzyło mi się opowiadać jakąś niesamowitą anegdotę o chlebie wystającym z kieszeni, zakończoną twierdzącym zdaniem „to było bardzo zabawne” chociaż wcale takie nie było. Przytaczałam źle zapamiętane cytaty z kultowych filmów. Raz też zabawiałam pewnego chłopaka błyskotliwą opowieścią o morderczej maszynie do lodów, która wciągnęła kelnerkę w jednej z miejscowych cukierni. Myślę, że nie muszę dopowiadać jaki był efekt tych moich wysiłków. Pamiętam jedynie jedno zdanie wypowiedziane jako pierwsze z mojej strony, a które otrzymało dość pozytywny odbiór – było to niezastąpione pytanie w postaci „otworzysz mi piwo?”.
 
Ale do rzeczy. Przecież Baby wcale nie targała ze sobą tych arbuzów tylko po to, by się ośmieszyć przed przystojnym tancerzem. Akcja filmu toczy się w Ameryce lat 60., czyli okresie znanym z miłości do „polinezyjskości”, a przede wszystkim hawajskości. Uczucie to oczywiście idzie w parze z namiętnym dodawaniem tropikalnych owoców praktycznie wszędzie, gdzie tylko jest to możliwe. Niekwestionowanym zwycięzcą tego rankingu jest oczywiście ananas. Ale nie o nim dziś mowa. Same arbuzy, chociaż będą może nieco mniej oczywistym skojarzeniem z Hawajami niż ananasy i kokosy, to również na tym terenie są z powodzeniem uprawiane. Są też idealne do przetworzenia na napoje, co zapewne było ich przeznaczeniem na imprezie dla filmowych pracowników ośrodka wypoczynkowego.
 
To zafascynowanie Hawajami i szeroko rozumianymi tropikami prowadziło do, jak to zwykle bywa, spłycenia bogatej kultury do zwykłego trendu. Jednym z przejawów tej mody będą popularne do dziś Tiki Bary oraz podawane w nich drinki, zwykle w naczyniach bądź specjalnie wydrążonych owocach, nawiązujących formą do hawajskich mask przedstawiających bogów i przodków. Oczywiście większość menu tego typu barów z prawdziwą polinezyjską kuchnią ma niewiele wspólnego, poza wspólnym mianownikiem w postaci użytych owoców. Cała reszta zwykle była jedynie wariacją na ten temat, a już Tiki Drinki są wynalazkiem typowo amerykańskim. I typowo turystycznym1.
Mimo mieszanych odczuć co do nieprzemyślanego przekształcania kultury na modę – bo często niewinne rozrywki mogą prowadzić do krzywdzących uogólnień – to nie mam nic przeciwko samym owocom przynoszonym na imprezy. Wręcz przeciwnie, ze względów praktycznych uważam to za świetny pomysł, o wiele lepszy niż kolejna paczka czipsów. I tutaj mam już nieco większe doświadczenie, bowiem często (może zbyt często) widziałam podrzucone na imprezę ananasy i melony, lodówkę znajomych wypełnioną kokosami, a nawet kiść bananów samotnie podróżującą tramwajem, która później w niewyjaśnionych okolicznościach pojawiła się na tym samym spotkaniu, co ja. Nie można również zapomnieć o wydrążonym połówkach arbuza w rękach zbierających zlewki alkoholu bywalców Przystanku Woodstock, czego sama nie praktykowałam, ale będąc tam uniknięcie tej sytuacji jest praktycznie niemożliwe. Zresztą zrobienie sobie misy z arbuza zdaje się być dość intuicyjnym i rozsądnym pomysłem w powyższych okolicznościach.
 
Wydaje się także, że arbuz na tanecznej imprezie będzie znacznie lepszym rozwiązaniem od każdego innego owocu. W przeważającej części składa się on z wody, więc w wersji bezalkoholowej doskonale zgasi pragnienie. A w wersji z procentami? Też ugasi, ale ostrzegam, że późniejsze tańce mogą okazać się już nieco zbyt wirujące.
Dirty watermelon
20 ml wódki miętowej (np. żołądkowa gorzka z miętą)
1-2 średniej wielkości plastry arbuza (około 1 szklanki rozdrobnionego miąższu)
szampan półsłodki do dopełnienia
kostki lodu
listki mięty i cząstka arbuza do dekoracji
mocna głowa
Miąższ arbuza blendujemy lub dokładnie rozgniatamy, oddzielamy sok od miąższu na sitku. Możemy też jak normalny człowiek użyć wyciskarki. Z tej ilości powinniśmy uzyskać około 1/2 szklanki soku. Do wysokiego kieliszka koktajlowego dodajemy kostki lodu, wódkę i sok z arbuza. Uzupełniamy szampanem. Dekorujemy listkami mięty i cząstką arbuza. Mile widziane słomki i parasoleczki.
Posiadając całego arbuza i flaszkę, można pokusić się o wykonanie drinka w zwiększonych proporcjach, w wydrążonym owocu. Bo przecież szampan zmarnować się nie może. Przeznaczeniem tej misy dobroci powinno być jednak wylądowanie na dużej imprezie, w przeciwnym razie nie będziecie wiedzieli, jak się nazywacie. 

Dirty Dancing, reż. Emile Ardolino, Great American Films Limited Parntership / Vestron Pictures, USA 1987.
1 M. Singh, Let’s Talk Tiki Bars: Harmless Fun Or Exploitation?, npr.org, 07.09.2016.

4 komentarzy do “Przyniosłam arbuza

  1. Trochę może a propos przypomniał mi się przepis na "pijany melonik". Potrzebny jest mały melon i metaxa. Melonowi odcinamy "czapeczkę", wydrążamy środek, wlewamy spory kieliszek metaxy, przykrywamy czapeczką i wstawiamy do lodówki. Kiedy melonik wchłonie całą metaxę, kroimy go na kawałki (można wbić wykałaczki) – i podajemy do konsumpcji, bądź sami cichcem podjadamy wprost z lodówki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *