Na żółtym tle gotowa lazania, obok kubek z czarną kawą.
Rozważania, W kuchni

I niech wczorajsza kolacja stanie się twym dzisiejszym śniadaniem

Tytuł tego wpisu brzmi nieco jak życzenie pięknego poranka i jest to działanie zamierzone. Bo czy istnieje coś lepszego od takiej wczorajszej kolacji, coś, co mogłoby ranem smakować jeszcze bardziej od pozostawionych na noc w lodówce resztek z poprzedniego wieczoru? Dostrzegam pewną analogię, która choć jest nieco przykra, to jednak często okazuje się prawdą. Otóż, tak jak najbardziej ożywione rozmowy na imprezie toczą się nie w jej głównym punkcie – salonie czy innym pokoju, a w palarni – tak jedzenie jest o wiele smaczniejsze nie w trakcie spotkania, ale już po wyjściu gości. A wiadomo także, i każdy chyba wyczuwa to nawet podświadomie, że na szczyt swych smakowych możliwości wznosi się dopiero następnego poranka.

Najlepszym tego przykładem, poza moją ostatnią weekendową lazanią, była pewna pamiętna sylwestrowa domówka w mych własnych progach. (Tak, doskonale wiem, na domówki to się chadza, a nie zaprasza). A dokładniej to nie sama impreza, lecz poranek dnia następnego. Nowy Rok rzadko kiedy bywa dla mnie przyjemny, ale wbrew pozorom nie z powodu przesadzenia z alkoholem. Ten dzień to po prostu taka bardzo długa niedziela, jeszcze bardziej zła niż zwykle. Jednak tamten Nowy Rok został nieco osłodzony. Czym? Oczywiście, jakże by inaczej, resztkami jedzenia. Po pierwsze, w ten ciężki poranek nieodzowna okazała się metalowa miska po czipsach założona na głowę, która niczym hełm Magneto blokowała telepatyczne ataki. Choć tak naprawdę to blokowała wszystkie niebywale przenikliwe dźwięki wokół. Po takim doskonałym przygotowaniu można było przystąpić do spożycia wzmacniającego śniadania. Ciężko jednak przygotować taki regeneracyjny posiłek samemu będąc na wyjściu bez siły. I tutaj pomocne okazały się potrawy, które zostały po imprezie, skrzętnie upchane gdzieś w czeluściach zdecydowanie zbyt małej lodówki. Na półce między innymi grzecznie czekała zapiekanka makaronowa. Wystarczyła na śniadanie, a i właściwie na przeżycie całego dnia. Powiedzieć, że dania te smakowały równie dobrze, co poprzedniego wieczoru, byłoby dla nich obrazą. Smakowały one o niebo lepiej. I jasne, można stwierdzić, że to kwestia szczególnego poimprezowego stanu, w którym zjadłoby się konia z kopytami, gdyby nie fakt, że podobne sytuacje mogą wydarzyć się na co dzień. Także „nieimprezowe” posiłki – choć jednak zwykle te z dużą ilością sosu i sera – po spędzeniu błogiej nocy w lodówce, następnego dnia po odgrzaniu smakują cudownie. Dlaczego tak się dzieje?

W przypadku dań poimprezowych znaczenie może mieć oczywiście pewne rozluźnienie obyczajów po wyjściu gości. Chociaż zwykle unika się zapraszania osób, za którymi się nie przepada, to jednak nie przy wszystkich każdy czuje się swobodnie. Bez świadków można bez skrupułów upaćkać się sosem. Albo bez obecności oceniających spojrzeń sięgnąć po drugi trzeci kawałek własnej zapiekanki, zamiast kosztowania tej przyniesionej przez gościa sałatki. No ale jak to jest z potrawami dnia powszedniego?

Istnieje pewne wyjaśnienie dotyczące lepszego smaku takich „odstanych” potraw. Takie, które nie brzmi jedynie jak moje refleksje spisane na kolanie, tylko raczej potwierdzające, że faktycznie „coś w tym jest”. (Muszę je tutaj także dodać nie tylko ze względu na dociekliwość w dochodzeniu do istoty rzeczy, ale także nieco na usprawiedliwienie mojego wcześniejszego wywodu – żeby nie było, że chcę wszystko żeżreć sama i nikogo nie częstować). Kluczem do odkrycia smaku tych wczorajszych dań jest przenikanie się smaków. Możliwe jest ono w odpowiednio długim procesie przygotowania. Im dłuższym, tym lepiej. Dokładnie tak jak z tym wielkim garem bigosu, który z każdym kolejnym dniem staje się coraz lepszy. Oczywiście istotne jest to, z czego takie danie się składa. Konieczne są aromatyczne przyprawy oraz pewna baza, która będzie mogła je wchłaniać (makaron!). Najważniejszym jednak jest ponowne podgrzanie potrawy, najlepiej powolne, na najmniejszym palniku, które prowadzi do kolejnej reakcji chemicznej wytwarzającej więcej nowych cząsteczek smakowych. Brzmi dobrze. Nawet bardzo.

By więc cieszyć się niesamowitym smakiem takich dań, musimy grzecznie czekać na wystudzenie dania, by ponownie je podgrzać. Zwykle taka możliwość pojawia się dopiero po wyjściu gości, ale wiadomo że najlepiej będzie wytrwać cierpliwie aż do poranka. A może idealnym wyjściem z tej sytuacji będzie… podanie na imprezie wczorajszych potraw?

Te wyjątkowe śniadania mogą być wspomnieniem poprzedniego miłego wieczoru, mogą być zwykłą radością z kolejnego dnia, albo satysfakcjonującym wynikiem przenikania się smaków. W każdym razie – życzę Wam, by każde wasze śniadanie smakowało jak wczorajsza kolacja pozostawiona w lodówce.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *