Kotlety z podłogi, czyli ojcowska kuchnia w filmach Noaha Baumbacha
Kuchnia jak u mamy. Wróć, jak u taty. Jakoś tak o wiele rzadziej się to słyszy, choć przecież nie znaczy to od razu, że ojcowie gotować nie potrafią. Jednak niezależnie od prawdy na ten temat, przekonanie o tym, że ojcowie przygotowują posiłki niezbyt wysokich lotów, dość mocno się utrwaliło i to nie tylko w życiu, ale oczywiście także w kinie. Motyw ten – nieporadnie nazwijmy go motywem “niepotrafiącego gotować ojca” – bardzo często pojawia się w filmach i serialach, zwykle tych o komediowym charakterze, a przede wszystkim w morzu produkcji jaki stanowią sitcomy. Tam zwykle tatuś pozostawiony sam z dziećmi traci zdolność przygotowania kanapki, po kryjomu zamawia coś na wynos, albo przygotowuje jakąś niejadalną breję. Oczywiście wszystko to podane jest w zabawnej formie jakby oczywistej nieporadności.
Podobne sytuacje pojawiają się jednak w filmach, które obok sitcomów nawet nie stały, czyli utworach reżysera Noaha Baumbacha. Klasycznym tematem eksplorowanym w jego filmach jest rozwód małżeństwa i nie tyle skomplikowane, co nieoczywiste relacje pomiędzy członkami rodziny, które reżyser po części opiera na własnych wspomnieniach z dzieciństwa. Okazja do zaprezentowania umiejętności kulinarnych ojca nadarza się w momencie podziału opieki nad dzieckiem. No bo przygotowanie posiłku dla potomka to jakby podstawowy obowiązek, więc siłą rzeczy takie sceny są naturalną sytuacją.
Najbardziej dosadny przykład odnajdziemy w filmie Walka żywiołów. Daniem popisowym ojca są tutaj bitki wołowe, przygotowywane przez niego podczas kolacji, na której gości dwójkę swoich synów. Na początku można by uznać, że do jedzenia zostanie podana tylko leżąca smętnie na talerzach surowa marchewka, położona w całości z kawałkiem naci, na dodatek lekko wystająca poza krawędzie talerza. Oczywiście nie mam nic przeciwko marchewce, którą sama lubię pochrupać, jednak sposób jej podania nie należy do tych najbardziej eleganckich. To jednak nie wszystko. Gdy dzieci cierpliwie czekają przy stole, ojciec równie wytrwale przygotowuje w kuchni wspomniane kotlety. Nie wiemy co dokładnie zaszło w tym pomieszczeniu, jednak ukradkiem widzimy, że bitki zamiast na talerzach, lądują na podłodze. Ojciec z pełnym profesjonalizmem i zimną krwią przekłada je z ziemi z powrotem na patelnię, a następnie bez cienia wątpliwości nakłada mięso dzieciom na talerze. Czy jednak same kotlety są dobre? Dzieci je chwalą, w szczególności starszy brat, dla którego ojciec jest głównym wzorem postępowania, a przez to także naśladuje go w każdej możliwej sytuacji. Widać jednak, że pojawiają się pewne trudności przy krojeniu kotletów. A i przy ich przeżuwaniu również. Ojciec sam zachwala bitki wołowe i twardo obstaje przy swoim nawet w końcowej scenie filmu, co mimo jego wiary we własne umiejętności szybko zostaje obrócone w żart przez resztę rodziny.
Historia małżeńska także ukazuje nam konfrontację ojca z jedzeniem, ale w nieco odmienny, mniej dosadny sposób. Jeszcze w pierwszych scenach filmu można zobaczyć ojca granego przez Adama Drivera, który szybko pochłania kawałek pizzy jakby miało jej zabraknąć. Naprzeciwko siedzi jego syn równie zajęty jedzeniem. Sugeruje to pewną prostotę i brak napuszenia w gotowaniu – no bo przecież rodzinny świat się nie zawali jak czasem zamiast posiłku w domu zjemy sobie zwykłą pizzę na mieście. W późniejszym czasie pojawia się jednak scena kolacji, mająca miejsce już w trakcie trudnego rozwodu, na której poza wspomnianą wcześniej dwójką osób gości także ewaluatorka, mająca ocenić to jak ojciec radzi sobie z wychowaniem syna. Niestety, nie wypada on w jej oczach najlepiej, na co jednak bardziej wpływ może mieć sama stresująca sytuacja, niż faktyczne “rodzicielskie kompetencje”. Potrawka mięsna, którą przygotował, przybrana została zieleniną. Na ten dodatek zwrócił uwagę także jego syn, co zostało przez ojca podsumowane, że wegetarianizm to samo przybranie – czyniąc w ten sposób aluzję do kuchni matki. Widać tutaj maleńką zależność między Walką żywiołów a drugim filmem: tam także surowe warzywa pełniły funkcję jedynie ozdoby na talerzu, a nie „prawdziwego” pełnoprawnego posiłku.
Ostatni przypadek jest już nieco inny, ponieważ następuje tutaj zamiana pokoleń. Wchodzimy już do kuchni nie jedynie ojca, ale także dziadka. A właściwie to nawet nie do świata jego przepisów, lecz osobliwych upodobań, ponieważ w filmie Opowieści o rodzinie Meyerowitz kolację przygotowuje nie on, a jego odrobinę ekscentryczna druga żona. Na kolacji przygotowanej dla dzieci i wnuczki podana zostaje wyjątkowa potrawka z rekina. Taki trochę rybny gulasz, ale z dodatkiem bliżej nieokreślonych owoców morza. Wyłowić w niej można z pewnością wspomnianego już rekina, ale także małże stawiające opór przy otwieraniu. Mimo zachwalania przez dziadka nikt szczególnie nie rzuca się na tą potrawę, ale też kulturalnie nie daje po sobie poznać, że coś jest nie tak. Tylko wszyscy uciekają przed dokładką.
Oczywiście mimo tych jakże uroczych filmowych scen, to nie jest tak, że ojcowie nie potrafią naprawdę gotować. Gdybym jednak miała opierać się tylko i wyłącznie na moich własnych doświadczeniach, to szybko zrodziłyby się w mej głowie pewne wątpliwości co do tego zdania. Gdy przypomnę sobie zieloną szpinakową roladę mojego taty oraz podejrzaną zupę ze wszystkiego, to wydają się one te wątpliwości potwierdzać. A zresztą, nawet nie muszę ich sobie przypominać, naprawdę ciężko byłoby o nich zapomnieć.
Taaak, zupa ze wszystkiego. W przeciwieństwie do zielonej rolady, która była jednorazowym wybrykiem inspirowanym przepisem znalezionym w gazecie, ta druga propozycja to pewne danie popisowe. Swoisty rytuał, który objawia się także w drobniusienkim krojeniu warzyw w kostkę. Tak, że są one niemalże posiekane, więc tą ogromną dokładność należy zdecydowanie docenić. Zupa ta robiona jest zwykle w niedzielę wieczór, a w jej skład wchodzi… no cóż, naprawdę wszystko. Suszone lub mrożone grzyby, resztki z obiadu, gotowane marchewki z rosołu, skóra ze słoniny… Kiedyś widziałam w niej także obierki, więc tak trochę w duchu zero waste. Ten aromatyczny wywar wytwarzany przez mojego tatę w hurtowych wręcz ilościach zwykle przypomina brązową, mętną zupę z podeszwy. Nie wygląda zachęcająco, i z tego też powodu zazwyczaj jedynym jej smakoszem staje się sam autor dania. Są jednak śmiałkowie, którzy jej spróbowali i powiadają, że jest zadziwiająco smaczna. Czy im wierzyć? A może jest zadziwiająco dobra, aleeee… jak na zupę z podeszwy? Mimo wielkiej ciekawości na razie nie mam odwagi, by sama się przekonać jaka jest naprawdę. Zapytałam jednak mojego tatę o sposób wykonania tejże zupy i niżej podaję przepis. To może Wy spróbujcie i mi powiecie, okej?
Zupa ze wszystkiego
- 2 l wody
- skóra ze słoniny
- warzywa: marchewka, por, seler i inne
- garść mrożonych grzybów
- dowolny makaron
- ugotowane kluski śląskie z obiadu
- ugotowana biała kapusta z obiadu
- ogórek kiszony
- sól, pieprz
Do wody dodać skórę ze słoniny i grzyby, gotować. Warzywa pokroić w drobną kostkę i po około 10 minutach dorzucić do wywaru. Wsypać także surowy makaron i gotować razem z zupą. Pod koniec dodać pokrojone kluski, kapustę i pokrojonego ogórka kiszonego. Całość doprawić. Gotować około 30 minut i podawać. Do zupy ze wszystkiego można dodać wszytko, więc wręcz zalecane jest posprzątanie lodówki i urozmaicenie jej innymi resztkami, najlepiej tymi jadalnymi.
Kadry:
Walka żywiołów (The Squid and the Whale), reżyseria: Noah Baumbach, studio: Ambush Entertainment / Destination Films / Original Media / Samuel Goldwyn Films / Sony Pictures International, dystrybucja: Netflix, USA 2005.
Historia małżeńska (Marriage Story), reżyseria: Noah Baumbach, studio: Heyday Films / Netflix, dystrybucja: Netflix, USA 2019.
Opowieści o rodzinie Meyerowitz [Utwory wybrane] (The Meyerowitz Stories [New and Selected]), rezyseria: Noah Baumbach, studio: IAC Films, dystrybucja: Netflix, USA 2017.
Podobało Ci się i chcesz mnie wesprzeć? 🙂
Udostępnij:
Ciekawa zupa, ale jednak nie zaryzykuję :))).
Mój tato gotował fantastycznie. Mój mąż gotuje – w zależności od natchnienia – dobrze lub świetnie. Tato moje prawie-synowej świetnie gotuje i nawet piecze ciasta, co już uważam za ewenement, bo piekących panów więcej chyba nie znam. W ogóle znam mnóstwo facetów, którzy znakomicie gotują, w tym fanów kuchni japońskiej, chorwackiej, śródziemnomorskiej, tradycyjnej polskiej itd. Nie są zawodowymi kucharzami, ale na przykład lekarzami, prawnikami, nauczycielami itd. Filmy też pamiętam raczej takie, w których mistrzami patelni byli mężczyźni. Dlatego zawsze mam wrażenie, że filmy z tatusiami, którzy są w kuchni nieporadnymi fajtłapami, są mocno naciąganym wytworem fantazji reżysera.
Dokładnie – najczęściej w komediach w tak przerysowany sposób ukazuje się ojców, jakby pierwszy raz w życiu widzieli widelec. Na szczęście rzeczywistość zwykle jest inna 🙂