Formalności w gości i clafoutis czereśniowe
Yasmina Reza w swoim dramacie „Bóg Mordu” rzuca do zjedzenia przebywającej w jednym pomieszczeniu grupie osób odmianę clafoutis pikardyjskiego. Należy podkreślić, że nie jest to grupa znajomych, tylko rodzice dzieci, które wdały się w bójkę, a spotkanie to nie jest wcale formą miłego spędzania czasu, a niezbyt przyjemną koniecznością w celu tzw. „dogadania się”. Utwór ten pokazuje nam savoire-vivre odwiedzających się osób, co więcej, także próby przestrzegania dobrych manier towarzyskich mimo całkiem odmiennych przekonań na temat zachowania dzieci. Chociaż postaci starają się zachowywać pozory kulturalnej rozmowy, każdy z nich ma swoje granice cierpliwości. Clafoutis stwarza tutaj jedno z pól do przeprowadzania small talków – jako odskoczni od trudnego tematu – oraz nieszczęśliwie staje się ofiarą tychże konwenansów.
Pewnie nie raz zdarzało Wam się uczestniczyć w tego rodzaju pokazach kultury osobistej przy wspólnym stole. Tak jak w „Bogu Mordu”, są one wręcz elementem obowiązkowym proszonej kolacji. Komentarze na temat podanych potraw prawie zawsze się pojawiają, jednak nie za każdym razem są one równoznaczne z komplementem. Bo cóż zrobić, gdy danie jest, delikatnie mówiąc, niezbyt smaczne, a nie wypada go krytykować? Kłamać, że przepyszne? Mi takie kłamstewka wychodzą na tyle niezręcznie, że mam dość spore szanse na zadławienie się potrawą w trakcie jej chwalenia, a tego ani ja, ani raczej sami gospodarze by nie chcieli. Zresztą, nie dotyczy to jedynie mojej osoby. Większość ludzi kłamać nie lubi, a także nie ma ochoty na sprawianie komuś przykrości bez większego powodu. Ta patowa sytuacja prowadzi zwykle do rozwiązania w postaci wykrętnych pytań i stwierdzeń na temat dania, które w istocie nie są komplementami, ale za to doskonale sygnalizują zainteresowanie. Są docenieniem, jeżeli nie samego dania, to przynajmniej czasu spędzonego przez gospodarza w kuchni, bez uciekania się do kłamstw. Bo naprawdę, to co najgorsze może się przydarzyć domowemu kucharzowi, to kompletne ignorowanie wysiłków oraz całkowita cisza nad talerzem.
Przejdźmy więc do konkretów – miniporadnika przeznaczonego zarówno dla skrępowanych gości, jak i dla gospodarza, który chce poznać prawdę o swojej kolacji. Jakie zdania najczęściej padają, gdy z daniem jest ewidentnie coś nie tak? Po pierwsze, ucztujący zwykle zaczynają zwracać uwagę na pewne szczegóły potrawy, o których kucharz już nie pamięta albo nawet o ich istnieniu nie miał pojęcia. „Bardzo ciekawe te chrupiące czarne drobinki, takie inne” – to stwierdzenie przy którym uświadamia on sobie, że nie dodawał żadnych rodzynek, pieprzu, ani nic chrupiącego, tym bardziej czarnego. Ma jedynie nadzieję, że to nic trującego. Często pojawiają się też dialogi w rodzaju:
– Sama robiłaś te kruche spody?
– Tak, czasochłonne, ale warto się pomęczyć.
– Aha, no faktycznie, inaczej smakują.
Zauważmy, że „inaczej” wcale nie musi tutaj oznaczać „lepiej”. A ciasto pewnie jest niedopieczone. Podobne znaczenie mają pytania dotyczące długości pieczenia, temperatury oraz rodzaju użytej mąki.
Kolejnym charakterystycznym zabiegiem jest zauważanie podobieństwa. Gdy pada zdanie w rodzaju „Często robię podobne, ale dodaję rybę i cebulkę”, to jest niemal pewne, że gość wywyższa swoje zdolności kulinarne, a składniki podanego dania za cholerę do siebie nie pasują.
Zdarzają się także wypowiedzi do złudzenia przypominające komplement – i czasem być może nim są, ale raczej zorientujemy się jakie są intencje gościa mówiącego „A co to za ciekawa przyprawa? Ah, sól! Niesamowite, musisz koniecznie dać mi przepis!”.
I tutaj dochodzimy do kolejnej ważnej kwestii, czyli poziomu entuzjazmu, nieproporcjonalnie dużego w stosunku do prostej potrawy. Zwykle łączy się on z prośbą o podanie tego niezwykle skomplikowanego przepisu. Tutaj – rada dla gospodarzy – należy sobie zapamiętać pewną zasadę. Jeżeli znajomy nie prosi o jego podanie tu i teraz, w trakcie trwania uczty, tzn. nie zacznie go notować czy też kiwać głową na znak, że zapamiętuje – nie próbujcie po spotkaniu wysyłać receptury jako pierwsi, bez upominania się gościa. W tym momencie trzeba sobie uświadomić, że to pytanie było tylko częścią formalności z rodzaju „bo wypada”.
Tak się jakoś złożyło, że nigdy do tej pory nie przyrządzałam clafoutis. A przynajmniej nie z pełną świadomością, bo różnego rodzaje płaskie zakalce z owocami kilka razy mi się zdarzyły (taa, „kilka”). Okazuje się, że zalewanie owoców ciastem naleśnikowym potrafi uzależnić i dość szybo wypróbowuje się różne warianty. W sztuce pojawia się specjalna odmiana clafoutis pikardyjskiego, z dodatkiem gruszek i jabłek. Tym, co ma stanowić o jego wyjątkowości, są dwa sekrety. Po pierwsze, kawałki gruszek muszą być większe od jabłek, bo szybciej się pieką. A po drugie, do ciasta należy dodać pokruszony piernik. No i na Boga, clafoutis nie podajemy zimnego!
Ja do swojego debiutu wykorzystałam klasyczny dodatek w postaci czereśni (zresztą musiałam, bo te kupione z przeceny już szykowały się do ucieczki z talerza). Tradycyjny przepis zakłada, że owoce te powinny być dodane do ciasta razem z pestkami, co ma dodawać specjalnych walorów smakowych. Jeżeli zapraszacie nielubianych gości i planujecie podać ten deser, gorąco to polecam. Zemsta w formie niezręcznego wypluwania pestek przez przybyłych będzie jak najbardziej odpowiednia. Idąc za radą Véronique, dodałam do mojego clafoutis nieco korzennego aromatu, co dobrze je urozmaica. Nie dajcie sobie wmówić, że środek lata to zły moment na wyciąganie piernikowych przypraw. Na nie czas jest zawsze idealny. Zawsze.
Clafoutis czereśniowe
3 jajka
1 szklanka mleka
1 szklanka mąki
6 łyżek cukru pudru
szczypta soli
przyprawy korzenne: po 1/3 łyżeczki cynamonu, imbiru, mielonych goździków
600 g czereśni
Jajka roztrzepujemy z mlekiem, stopniowo dodajemy składniki sypkie: mąkę, cukier, przyprawy. W razie potrzeby dodajemy więcej mąki – ciasto ma mieć konsystencję jak na naleśniki. Gotową masę odstawiamy na 15 minut. W tym czasie drylujemy czereśnie… lub nie, zależy dla kogo. Żaroodporną formę smarujemy masłem, na spód wykładamy owoce. Zalewamy ciastem i pieczemy 40-45 minut w 180 stopniach. Najlepiej smakuje jeszcze ciepłe.
Inspiracja: Yasmina Reza, Bóg mordu (Le Dieu du carnage), I wydanie polskie, Katowice 2012.
Uwielbiam placek z czereśniami 🙂
I ja również, bardziej niż ten z wiśniami 🙂
Uwielbiam czeresnie w kazdej postaci, a z pysznym ciastem chyba najbardziej. Wyglada bardzo smakowicie 🙂
Tak sobie myślę, że przy Twoim cieście nie trzeba byłoby udawać, że smakuje 😉 Wygląda pysznie i nie mam wątpliwości, że jest bardzo pyszne 🙂
Haha, nigdy nie wiadomo, mogłam pomylić cukier z solą 😀 Dziękuję, pozdrawiam!
Też tak uważam, w cieście najlepsze 🙂
Brzmi pysznie! Jak myślisz będzie dobry z malinami?
Ciasto wydaje się proste w przygotowaniu i z pewnością jest bardzo smaczne. Myślę, że sprawdzą się tu doskonale każde owoce 🙂
Na pewno! 🙂
Pełna dowolność w doborze owoców, uważam, że wszystkie wersje będą dobre 🙂