Z dolnej półki: „Atak krwiożerczych donatów”
Słodkie, okrągłe. Obklejone lukrem i kolorową posypką. Puszyste w środku. Po prostu pączki. Czy te niewinne wypieki mogłyby stanowić poważne zagrożenie dla ludzkości? Być wyrachowanymi mordercami? Odpowiedź jest prosta: nie. Mogą być jedynie szalonymi zabójcami. Takimi, co wirują pośrodku kuchni i próbują zaatakować każdego człowieka znajdującego się w ich zasięgu.
“Atak krwiożerczych donatów” z 2016 roku – bo mowa o tym filmie, a nie rzeczywistości – brzmi jak realizacja świetnego pomysłu dla kultowej produkcji kina klasy B. Przedstawia on historię przerażających pączków powstałych w niewielkiej, niepozornej pączkarni. Smażalnia ta jest jednocześnie miejscem pracy dwójki głównych bohaterów. Jak to się stało, że donaty te stały się tak niebezpieczne? Otóż, przypadkowo do tłuszczu, w którym smażyły się pączki, dostała się pewna podejrzana substancja. Pod jej wpływem wypiekom wyrastają ostre kły, a przede wszystkim rodzi się w nich chęć mordu. Proste? Proste. Teoretycznie więc mamy tutaj wszystkie cechy doskonałego filmu niskiej klasy: absurdalnego antagonistę w postaci zmutowanych pączków. Bardzo stereotypowych bohaterów. Dialogi, których równie dobrze mogłoby nie być. Efekty specjalne o nieszczególnie wysokiej jakości. A jednak… to nie zagrało. Krwiożercze donaty okazały się być puste w środku.
Podkreślmy to na początku: to nie jest tak, że ten film jest zły z powodu swojej przynależności do kategorii kina klasy B. Ten film jest zły nawet w tej kategorii. Bo i owszem, po tego typu rozrywce wiele się nie oczekuje. To nie jest rodzaj kina wybitnego, czy arcydzieła doprowadzającego do wzruszeń. Ono jest piękne dzięki przeciwnym temu wartościom. Nie udaje czegoś większego i ambitniejszego niż jest naprawdę. Daje samą radość z oglądania absurdu w tak prosto i dosłownie podanej formie. Tego typu filmy należy więc oceniać jedynie we własnej grupie. Lecz skupiając się już na samym “Ataku krwiożerczych donatów”…
Przede wszystkim, w filmie tym brakowało autentyczności, pewnej szczerości w tworzeniu tego typu obrazów. I tak, w pełni zdaję sobie sprawę z faktu, że właśnie mówię o autentyzmie w odniesieniu do morderczych pączków. “Atak…” to film zrobiony z pełną premedytacją w duchu kina niskich lotów. I nie byłoby w tym nic złego, gdy nie wrażenie, że chce być jednocześnie czymś ponadto. Nie tworzy scen, które same w sobie dobrze wpasowałyby się w tego rodzaju kino. Mocno podkreśla typowe dla tego gatunku motywy, jakby chciał zacząć pewną grę ze schematami – lecz niestety tego nie robi. Przerysowanie staje się zbyt sztuczne. Wszystkie elementy, które w standardowym kinie klasy B bawią, tutaj są pozbawione swojej wiarygodności. Nawet w oczach aktorów brakuje tej charakterystycznej, nieudawanej nadziei na szczęśliwy rozwój ich kariery.
Film swoją nazwą oraz pomysłem co do ożywienia żywności nawiązuje do kultowego “Ataku morderczych pomidorów” z 1978 roku. Czyli historii o niebo lepszej. Donaty próbują parodiować właśnie ten film, ale i jednocześnie całe tego typu kino. Lecz… trudno jest ośmieszyć coś, co samo siebie nie traktuje poważnie. Ciężko sparodiować film, który sam sobą parodiuje wszelkie popularne filmowe motywy.
Najpiękniejsze w pierwotnym filmie z lat 70. było jednak to, że pomidory były po prostu zwykłymi pomidorami. To właśnie tworzy genialną atmosferę absurdu. Pączki zrobione w CGI – co prawda bardzo kiepskim – nie pomagają. Należy jednak przyznać, że donaty wyglądają mimo wszystko bardzo estetycznie. Znaczy się, okropnie, ale sam fakt ich poruszania się – podskakiwania z odgłosem bęg bęg bong bong – sprawia, że są one niebywale urocze, nawet z tymi swoimi całymi ząbkami i fluorescencyjnym nadzieniem. Poza nimi na ekranie możemy zobaczyć także pączki-marionetki, ale i te prawdziwe. Najlepsza jest jednak scena, w której widoczne są właśnie te ostatnie, zwykłe, po prostu rzucane w stronę aktorów.
Jak wiadomo, film ten ma być z założenia nie tyle horrorem, co komedią. Z tego też powodu dostajemy mało śmieszne żarty, nawet w swojej własnej kategorii kiczu. Są one oczywiście prostackie, ale o to w tym przypadku chodzi, więc nie to stanowi problem. Kłopotliwe jest raczej samo ich zbytnie rozciągnięcie w niekończących się dialogach. Postaci po rzuceniu głupiego hasła nie poprzestają na samej odpowiedzi, lecz wchodzą w długą dyskusję. Naprawdę, bardzo długą. Widzimy to już na samym początku, w scenie podwiezienia do pracy głównej bohaterki przez jej brata. Rodzeństwo wdaje się w rozwleczoną rozmowę na temat naprawiania przez dziewczynę laptopów. Komputer staje się rekwizytem dla sprowadzenia do pączkarni sprawcy zamieszania – czyli szalonego naukowca (wujka jednego z bohaterów), który chciał odebrać sprzęt zaniesiony do naprawy. Przez ten dialog mamy już zapowiedź tego, że dalszej części filmu może być w tej kwestii ciężko. Jednak najgorsze są rozmowy między głównymi bohaterami pracującymi w pączkarni, które w czasie seansu towarzyszyć nam będą aż do ostatniej sceny, trwającej chyba 10 minut (choć wydaje się, że luźno z pół godziny). Z każdym wypowiedzianym słowem czujemy się coraz bardziej zażenowani. Czy zrobienie takich dialogów było zabiegiem celowym? Jest to prawdopodobne. Niestety, ale to również nie zadziałało tak jak powinno.
Poszukajmy jednak jakichś plusów – bo w końcu zapłaciłam całe 5 zł za wypożyczenie tegoż dzieła. Wracając do “Ataku morderczych pomidorów”: film ten nawiązuje do różnych innych produkcji, między innymi do kina Alfreda Hitchcocka. W wersji z donatami także możemy zauważyć tego typu cytaty. Może nieco mniej wyrafinowane, no ale są. Między innymi pojawia się scena bijącego blasku z walizki, którą znamy z “Pulp Fiction”. Tutaj oczywiście poznajemy jej zawartość, a jest nią niewielki ekologiczny pączek. Jeden z donatów dokonuje także ataku na swojej ofierze znajdującej się pod prysznicem – co bez ogródek odnosi się do “Psychozy”. Filmowe pączki raz zachowują się jak Obcy, a raz jak bohaterowie westernów. Do plusów zaliczyć należy także szalony, nieco zapętlony główny motyw muzyczny autorstwa Joela Someillana. Utwór ten stanowi doskonałe tło dla wirujących w morderczym młynie pączków.
Być może przyczyną mojego rozczarowania “Atakiem krwiożerczych donatów” był fakt, że pokładałam w tym filmie tak duże nadzieje. Pomysł był wręcz idealny dla tego typu absurdalnych produkcji, a zwiastun bardzo obiecujący. Niestety, okazał się być lepszym od samego filmu. Krytyka tegoż dzieła stała się jednak pretekstem do rozpoczęcia nowego cyklu dotyczącego jedzenia w kinie klasy B pod nazwą „Z dolnej półki”. Z tego też powodu na miarę ocen wyznaczam pięć donatów. A w skali tej uroczyście przyznaję „Atakowi krwiożerczych donatów” jednego pączka. Nadgryzionego.
Kadry: Atak krwiożerczych donatów (Attack of the Killer Donuts), reżyseria: Scott Wheeler, studio: Restless Nomad Films / Rogue State, USA 2016.