Z dolnej półki: „Atak krwiożerczych donatów”
Słodkie, okrągłe. Obklejone lukrem i kolorową posypką. Puszyste w środku. Po prostu pączki. Czy te niewinne wypieki mogłyby stanowić poważne zagrożenie dla ludzkości? Być wyrachowanymi mordercami? Odpowiedź jest prosta: nie. Mogą być jedynie szalonymi zabójcami. Takimi, co wirują pośrodku kuchni i próbują zaatakować każdego człowieka znajdującego się w ich zasięgu.
“Atak krwiożerczych donatów” z 2016 roku – bo mowa o tym filmie, a nie rzeczywistości – brzmi jak realizacja świetnego pomysłu dla kultowej produkcji kina klasy B. Przedstawia on historię przerażających pączków powstałych w niewielkiej, niepozornej pączkarni. Smażalnia ta jest jednocześnie miejscem pracy dwójki głównych bohaterów. Jak to się stało, że donaty te stały się tak niebezpieczne? Otóż, przypadkowo do tłuszczu, w którym smażyły się pączki, dostała się pewna podejrzana substancja. Pod jej wpływem wypiekom wyrastają ostre kły, a przede wszystkim rodzi się w nich chęć mordu. Proste? Proste. Teoretycznie więc mamy tutaj wszystkie cechy doskonałego filmu niskiej klasy: absurdalnego antagonistę w postaci zmutowanych pączków. Bardzo stereotypowych bohaterów. Dialogi, których równie dobrze mogłoby nie być. Efekty specjalne o nieszczególnie wysokiej jakości. A jednak… to nie zagrało. Krwiożercze donaty okazały się być puste w środku.
![Atak krwiożerczych donatów](https://margaritapopolnocy.pl/wp-content/uploads/2022/02/6-6-1024x614.jpg)
Podkreślmy to na początku: to nie jest tak, że ten film jest zły z powodu swojej przynależności do kategorii kina klasy B. Ten film jest zły nawet w tej kategorii. Bo i owszem, po tego typu rozrywce wiele się nie oczekuje. To nie jest rodzaj kina wybitnego, czy arcydzieła doprowadzającego do wzruszeń. Ono jest piękne dzięki przeciwnym temu wartościom. Nie udaje czegoś większego i ambitniejszego niż jest naprawdę. Daje samą radość z oglądania absurdu w tak prosto i dosłownie podanej formie. Tego typu filmy należy więc oceniać jedynie we własnej grupie. Lecz skupiając się już na samym “Ataku krwiożerczych donatów”…
Przede wszystkim, w filmie tym brakowało autentyczności, pewnej szczerości w tworzeniu tego typu obrazów. I tak, w pełni zdaję sobie sprawę z faktu, że właśnie mówię o autentyzmie w odniesieniu do morderczych pączków. “Atak…” to film zrobiony z pełną premedytacją w duchu kina niskich lotów. I nie byłoby w tym nic złego, gdy nie wrażenie, że chce być jednocześnie czymś ponadto. Nie tworzy scen, które same w sobie dobrze wpasowałyby się w tego rodzaju kino. Mocno podkreśla typowe dla tego gatunku motywy, jakby chciał zacząć pewną grę ze schematami – lecz niestety tego nie robi. Przerysowanie staje się zbyt sztuczne. Wszystkie elementy, które w standardowym kinie klasy B bawią, tutaj są pozbawione swojej wiarygodności. Nawet w oczach aktorów brakuje tej charakterystycznej, nieudawanej nadziei na szczęśliwy rozwój ich kariery.
Film swoją nazwą oraz pomysłem co do ożywienia żywności nawiązuje do kultowego “Ataku morderczych pomidorów” z 1978 roku. Czyli historii o niebo lepszej. Donaty próbują parodiować właśnie ten film, ale i jednocześnie całe tego typu kino. Lecz… trudno jest ośmieszyć coś, co samo siebie nie traktuje poważnie. Ciężko sparodiować film, który sam sobą parodiuje wszelkie popularne filmowe motywy.
Najpiękniejsze w pierwotnym filmie z lat 70. było jednak to, że pomidory były po prostu zwykłymi pomidorami. To właśnie tworzy genialną atmosferę absurdu. Pączki zrobione w CGI – co prawda bardzo kiepskim – nie pomagają. Należy jednak przyznać, że donaty wyglądają mimo wszystko bardzo estetycznie. Znaczy się, okropnie, ale sam fakt ich poruszania się – podskakiwania z odgłosem bęg bęg bong bong – sprawia, że są one niebywale urocze, nawet z tymi swoimi całymi ząbkami i fluorescencyjnym nadzieniem. Poza nimi na ekranie możemy zobaczyć także pączki-marionetki, ale i te prawdziwe. Najlepsza jest jednak scena, w której widoczne są właśnie te ostatnie, zwykłe, po prostu rzucane w stronę aktorów.
Jak wiadomo, film ten ma być z założenia nie tyle horrorem, co komedią. Z tego też powodu dostajemy mało śmieszne żarty, nawet w swojej własnej kategorii kiczu. Są one oczywiście prostackie, ale o to w tym przypadku chodzi, więc nie to stanowi problem. Kłopotliwe jest raczej samo ich zbytnie rozciągnięcie w niekończących się dialogach. Postaci po rzuceniu głupiego hasła nie poprzestają na samej odpowiedzi, lecz wchodzą w długą dyskusję. Naprawdę, bardzo długą. Widzimy to już na samym początku, w scenie podwiezienia do pracy głównej bohaterki przez jej brata. Rodzeństwo wdaje się w rozwleczoną rozmowę na temat naprawiania przez dziewczynę laptopów. Komputer staje się rekwizytem dla sprowadzenia do pączkarni sprawcy zamieszania – czyli szalonego naukowca (wujka jednego z bohaterów), który chciał odebrać sprzęt zaniesiony do naprawy. Przez ten dialog mamy już zapowiedź tego, że dalszej części filmu może być w tej kwestii ciężko. Jednak najgorsze są rozmowy między głównymi bohaterami pracującymi w pączkarni, które w czasie seansu towarzyszyć nam będą aż do ostatniej sceny, trwającej chyba 10 minut (choć wydaje się, że luźno z pół godziny). Z każdym wypowiedzianym słowem czujemy się coraz bardziej zażenowani. Czy zrobienie takich dialogów było zabiegiem celowym? Jest to prawdopodobne. Niestety, ale to również nie zadziałało tak jak powinno.
![Atak krwiożerczycy donatów](https://margaritapopolnocy.pl/wp-content/uploads/2022/02/2-2-1024x614.jpg)
Poszukajmy jednak jakichś plusów – bo w końcu zapłaciłam całe 5 zł za wypożyczenie tegoż dzieła. Wracając do “Ataku morderczych pomidorów”: film ten nawiązuje do różnych innych produkcji, między innymi do kina Alfreda Hitchcocka. W wersji z donatami także możemy zauważyć tego typu cytaty. Może nieco mniej wyrafinowane, no ale są. Między innymi pojawia się scena bijącego blasku z walizki, którą znamy z “Pulp Fiction”. Tutaj oczywiście poznajemy jej zawartość, a jest nią niewielki ekologiczny pączek. Jeden z donatów dokonuje także ataku na swojej ofierze znajdującej się pod prysznicem – co bez ogródek odnosi się do “Psychozy”. Filmowe pączki raz zachowują się jak Obcy, a raz jak bohaterowie westernów. Do plusów zaliczyć należy także szalony, nieco zapętlony główny motyw muzyczny autorstwa Joela Someillana. Utwór ten stanowi doskonałe tło dla wirujących w morderczym młynie pączków.
Być może przyczyną mojego rozczarowania “Atakiem krwiożerczych donatów” był fakt, że pokładałam w tym filmie tak duże nadzieje. Pomysł był wręcz idealny dla tego typu absurdalnych produkcji, a zwiastun bardzo obiecujący. Niestety, okazał się być lepszym od samego filmu. Krytyka tegoż dzieła stała się jednak pretekstem do rozpoczęcia nowego cyklu dotyczącego jedzenia w kinie klasy B pod nazwą „Z dolnej półki”. Z tego też powodu na miarę ocen wyznaczam pięć donatów. A w skali tej uroczyście przyznaję „Atakowi krwiożerczych donatów” jednego pączka. Nadgryzionego.
![](https://margaritapopolnocy.pl/wp-content/uploads/2022/03/paczki-pasek-ugryziony.jpg)
Kadry: Atak krwiożerczych donatów (Attack of the Killer Donuts), reżyseria: Scott Wheeler, studio: Restless Nomad Films / Rogue State, USA 2016.